Strona startowa
Friedman C. S. - Trylogia Zimnego Ognia 01 - Świt Czarnego Słońca (GTW), PDF-Y, Fantasy
Friedman C S - Trylogia Zimnego Ognia 03 - Korona cierni, PDF-Y, Fantasy
Final Fantasy 5 Readme, Pegasus
Final Fantasy 2 helpguidever12, Pegasus
Fizyka sukcesu. Naukowe metody osiągania osobistego i finansowego szczęścia, OnePress
Factoring Integers, Prace naukowe
Forex keywords snatched txt,
Fotografia dla ciekawych, L.PLIXI TXT
Finis christianismi Wybór pism - Franz Overbeck, religia w
Food Chemistry, INNE
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • plytydrogowe.keep.pl

  • Frederik Pohl - Dorastanie w Mieście na Skraju.txt, FANTASTYKA NAUKOWA - SUBIEKTYWNY WYBÓR ANDRZEJA ...

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Fantastyka - listopad, 1986 r.Frederik PohlDorastanie w Miecie na Skraju(Growing up in Edge City)Wieczorami, po szkole, Chandlie chadzał własnymi drogami. Miał do tego prawo. Jego ogólny wskanik przystosowania społecznego był wystarczajšco wysoki, aby chłopiec mógł sobie sam dobierać towarzyszy zabaw albo jeli tak mu się akurat podobało, poprzestawać na towarzystwie Druha. We wtodzień i czwardzień spędzał zazwyczaj czas z siedmioletniš dziewczynkš imieniem Marda, bystrym i inteligentnym dzieckiem o poważnej, jakby rzebionej w kamieniu twarzyczce, majšcym zadatki na ładnš kobietę w wieku lat dwudziestu, obdarzonym intuicjš matematycznš i wykazujšcym nadzwyczajne zdolnoci w nanizywaniu paciorków na nitkę. Opiekunowie rejestrowali ich prywatne zabawy jako: "rozwijanie wrażliwoci zmysłowej", ale dzieci nazywały to grš w "Pokaż Mi, Co Masz, a Ja Pokaże Ci, Co Ja Mam". Opiekunowie, na swój abstrakcyjny i zdecydowany sposób, pochwalali poczynania Chandlie'ego. Już wówczas był Wyznaczony do sprawowania w przyszłoci specjalnych funkcji, łšcznie z przeznaczeniem go na członka Rady. Kiedy zatem przez większoć pozostałych wieczorów chłopiec schodził do warsztatów, żeby badać konstrukcję swojego Druha, nie napotykał na żadne sprzeciwy, nie zadawano mu żadnych pytań, a do magnetycznych rdzeni jego akt osobowych nie były wprowadzane żadne, powtarzajšce się ostrzeżenia. Chodził swobodnie i jawnie, dokšd tylko zechciał. Na te sytuacje nie miała też wpływu pewna anomalia pojawiajšca się regularnie w zapisie jego codziennych zajęć. Niemal co wieczór, na godzinę lub dwie, osobisty nadajnik Chandlie'ego przestawał podawać namiary miejsca pobytu chłopca. Opiekunowie nie wiedzieli wtedy, w którym rejonie Miasta na Skraju on się znajduje. Ze względu na własne ograniczenie akceptowali ten stan rzeczy, w głównym bloku pamięci opiekunów przechowywana była informacja o istnieniu takich obszarów Miasta, na terenie których stare zakłócenia elektromagnetyczne nakładajš się na kierunkowe sygnały radionamiarowe, wytłumiajšc te ostatnie. Nie były to rejony ważne pod względem strategicznym. Dane przechowywane w pamięci nie wspominały nic o istnieniu tam czego niebezpiecznego czy zakazanego. Opiekunowie odnotowali powtarzajšcš się lukš w zapisie, ale nie przykładali do niej żadnej wagi. Jak nakazywała im zaprogramowana procedura, odczytywali od czasu do czasu zapis przebytej trasy zarejestrowany na chromostalowej, zabezpieczonej przed ingerencjš z zewnštrz tamie Druha, ale była to tylko kontrola wyrywkowa. W taki sam sposób sprawdzali każdego Druha. Na tamie Druha Chandlie'ego nie znaleli nigdy żadnej wyranej nieprawidłowoci. Gdyby byli mniej powierzchowni, wnikaliby głębiej. Naprawdę dobry program sięgnšłby do profilu osobowoci Chandlie'ego, znalazłby tam informacje o jego zainteresowaniu procesami zachodzšcymi na styku człowiek-maszyna i wywnioskowałby stšd istnienie prawdopodobieństwa wprowadzenia przez chłopca przeróbek do programu Druha. Gdyby sprawdzili rejestr instrukcji stałych Druha, stwierdziliby, że tak włanie było. Nie zrobili tego. Opiekunowie nie dysponowali specjalnie wyrafinowanymi programami komputerowymi. Na swych wejciach nie dostrzegali żadnego realnego powodu do podejrzeń. Ojciec i matka Chandlie'ego mogliby opowiedzieć opiekunom wszystko o chłopcu, ale zostali Wyrzutkami, zanim ukończył on trzy lata.Na peryferiach Miasta na Skraju, za dzielnicami szkolnymi, w pobliżu sekcji szpitalnej i usuwania ciał, znajdowało się mroczne i cuchnšce miejsce, pełne pokiereszowanych i obdrapanych starożytnych stalowych belek. Wykazywały one nikłš, zastarzałš radioaktywnoć, pamištkę po dawnym bezporednim trafieniu pociskiem samosterujšcym. Nie było to już miejsce niebezpieczne, ale nie było też ono atrakcyjne, a na ogólnych planach lokalizacyjnych Miasta oznaczano je jako tereny magazynów. Miejsce to nie było ani zbyt użyteczne, ani zbytnio wykorzystywane. Można tam było przechowywać rzeczy nie przedstawiajšce większej wartoci, a tych nie trzymano w Miecie na Skraju wiele. O ile w ogóle o nich pamiętano. Powietrze ociekało tam wilgociš. Na wszystkim, co się tam znajdowało, pojawiały się i szybko powiększały plamki pleni i rdzy. Bez wzglšdu na to, jak często byli przysyłani Podręczni, żeby skrobać, wypalać i polerować, powierzchnie nigdy nie były czyste. W Miecie, w którym nie istniało takie pojęcie, jak warunki rodowiskowe, było to miejsce interesujšce, ponieważ czasami wypełniał je odległy, przytłumiony grzmot, a czasami robiło się tam bardzo zimno albo bardzo goršco. Te włanie zjawiska przede wszystkim przycišgnęły do niego uwagę Chandlie'ego. Jego zainteresowanie pobudziło przypadkowe odkrycie faktu, że kiedy pewnego wieczora, gdy wrócił z długiego spaceru poród dziwnych zapachów i dwięków, opiekunowie nie wiedzieli, gdzie był. Postanowił spędzać tam więcej czasu. Myl o tym, że można robić co, o czym zupełnie nie wiedzš opiekunowie, jednoczenie napawała obawš i podniecała. Jego osobisty wskanik niezależnoci był zawsze bardzo wysoki, dochodzšc niemal do punktu, w którym konieczne stałoby się podjecie kroków zaradczych. Podczas swej drugiej czy trzeciej wizyty odkrył wielce interesujšcy fakt, iż niektóre z pozamykanych drzwi nie były zablokowane, zgodnie z zasadš "nie musisz - nie wejdziesz". Otwierały się po nacinięciu klamki. Mógł to uczynić każdy. Otwierał więc kolejne mijane drzwi. Większoć prowadziła do pustych pomieszczeń albo hal, które równie dobrze można było nazwać pustymi, gdyż dostrzegał w nich tylko piętrzšce się w stosach, zapomniane, szare metalowe cylindry i pożółkłe kartonowe pudła. Niektóre drzwi prowadziły jednak do miejsc nie zaznaczonych nawet na planach Miasta. Z dokazujšcym i nucšcym na swš piskliwš, elektronicznš nutę Druhem u boku penetrował Chandlie odkrywane korytarze i schody aż do chwili, kiedy zyskał pewnoć, że nie wolno mu tam przebywać. Powiedziała mu to elektroda prowadzšca, wszyta w jego ciało. Te rejony były niebezpieczne. Po stwierdzeniu tego faktu, wrócił do swych badań i przez tydzień opracowywał sposób takiego przeprogramowania swego Druha, żeby ten, na wydany jego głosem rozkaz, przełšczał się w stan snu. Potem powrócił do niebezpiecznego rejonu, zostawiwszy Druha zwiniętego w kłębek za jednymi z nieciekawych drzwi i zszedł w nieznane szerokim, pokrytym grubš warstwš kurzu skrzydłem schodów.W podziemiach Miasta na Skraju powietrze było jeszcze bardziej wilgotne i duszne, niż w opuszczonych dzielnicach na powierzchni. Nie było tu jednak zimno. Chandlie był zdumiony stwierdzajšc, iż się poci. Przedtem jego ciało wydzielało pot tylko podczas intensywnych ćwiczeń gimnastycznych i raz albo dwa, kiedy dowiadczał substytutu choroby. Dopiero po pewnym czasie zorientował się, że przyczynš tego była temperatura panujšca w podziemiach, przekraczajšca o dobre dziesięć stopni te 28°C, w których przywykł żyć. Grzmišcy pomruk był również wyraniejszy i bliższy, chociaż nie tak głony, jak zwykł go niekiedy słyszeć. Rozejrzał się dookoła z zaciekawieniem, choć niepewnie. Było tu wiele rzeczy dziwnych, obcych i chociaż nie miał zbyt wielkiego dowiadczenia życiowego, aby być pewnym, czy prawidłowo rozpoznaje to odczucie, napełniajšce obawš. Ta częć Miasta nie była, na przykład, dobrze owietlona. Wszystkie inne miejsca publiczne, jakie do tej pory widział, były identycznie owietlone mienišcš się łagodnš powiatš, promieniujšcš z otaczajšcych je ciekłokrystalicznych cian. Tutaj było inaczej. wiatło wydobywało się z pojedynczych punktów. Tu jedno jasno wiecšce ródło wiatła otoczone szklanš kulš, tam inne, następne kilka metrów dalej. Przedmioty rzucały cienie. Chandłie powiecił trochę czasu na ich badanie. Niekiedy, pomiędzy poszczególnymi punktami wietlnymi istniały znaczne odstępy, na przestrzeni których znajdowały się takie same szklane kule tym tylko różnišce się od innych, że nie miały centralnego, jarzšcego się rdzenia, jak gdyby przestały działać i z jakiego powodu Podręczni nie potrafili ich naprawić. Tam, gdzie występowały takie nieczynne kule cienie nakładały się na siebie, aby wytworzyć co, co rozpoznał jako ciemnoć. Czasami, gdy był jeszcze małym chłopcem, nacišgał kołdrę na głowę po zmniejszeniu natężenia owietlenia jego pokoju na czas snu, żeby zobaczyć, jaka jest ciemnoć. Ciepła i przytulna. Ale ta nie była przytulna. Rozlegały się w niej odległe odgłosy łomotania, walenia. Przypomniał sobie naraz, że nie tak znowu daleko nad i za nim znajduje się rejon usuwania ciał i chociaż nie przeladowała go niezdrowa obawa przed trupami, ta wiadomoć nie sprawiała mu przyjemnoci. Chandlie poczuł niepokój. Żałował trochę, że unieruchomił swojego Druha i kazał mu zostać. Pełna samodzielnoć była podniecajšca, ale i dokuczliwa. Dobrze byłoby mieć u boku dokazujšcego i pomrukujšcego Druha, widzieć jego jasne mlecznobiałe, czujne oczy, wiedzieć, że w razie jakiego nieprzewidzianego zdarzenia przyle on automatycznie do oceny opiekunów impuls alarmowy i jeli zajdzie taka potrzeba, przystšpi do działania. Jakiego działania? - pomylał. Ratowania małego chłopca przed chochlikami - zażartował w duchu. To pomogło mu odsunšć od siebie cieniutkie nici pajęczyny strachu. Czuł nadal ich dotyk, ale żadna nie doskwierała mu aż tak, by zawrócił. Jego wskanik ciekawoci również był bardzo wysoki.Wszystko to stało się w rodzień, po godzinach zajęć szkolnych, co oznaczało, że Chandlie przeszedł włanie przez cotygodniowe zabiegi terapeutyczne i był po brzegi wyładowany hormonami, witaminami i pewnociš siebie. Może to włanie uczyniło go tak miałym. Bardzo wiele rzeczy zależy od podobnych zbiegów okolicznoci. Szedł dalej. Po pewnym czasie uwiadomił sobie, że badany przezeń nowy wiat nie robi się coraz ciemniejszy. Robiło się coraz janiej. Jednoczenie wzrastała temp... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jedyną nadzieją jest... nadzieja. Design by SZABLONY.maniak.pl.