![]() |
|||||
![]() |
|||||
![]() |
|||||
Strona startowa Friedman C. S. - Trylogia Zimnego Ognia 01 - Świt Czarnego Słońca (GTW), PDF-Y, Fantasy Friedman C S - Trylogia Zimnego Ognia 03 - Korona cierni, PDF-Y, Fantasy Friedman C.S. - Śniący gatunek, Fighter - Kochaj i walcz 2008, rożne Foton, - fizyka, wikipedia artykuły Fiat Ducato zabudowa 2015 DE, Broszury samochodowe Fool's.Gold[2008]DvDrip-aXXo, Filmy 2008 Roku Filipowicz - Tom I Roz I - StarożytnośćË, filozofia, myśl polityczna, doktryny Flexicurity - dobra praca dla większej liczby ludzi, systemy zabezpieczenia społecznego Fine Scale Modeler 2016 03, Modelarstwo |
Friedman C.S. - Obcy brzeg,[ Pobierz całość w formacie PDF ]C.S. FRIEDMAN OBCY BRZEG Przełożył Zbigniew A. Królicki Wydawnictwo MAG Warszawa 2000 PODZIĘKOWANIA Naprawdę wspaniale jest mieć pomysł na grubą książkę i każdy autor o tym marzy. Gorzej jest mieć pomysł na grubą książkę wymagającą sporej wiedzy, której się nie posiada - tego obawia się każdy pisarz. Mieć pomysł na dużą książkę wymagającą sporej wiedzy, której się nie posiada, i wyszukać ludzi, którzy nie tylko posiedli tę wiedzę, ale w dodatku umieją ją przekazać w zrozumiałym języku... a także zechcą spędzić z tobą niezliczone godziny, omawiając hakerskie metody dwudziestego ósmego wieku, narzecze Inuitów czy cokolwiek będzie trzeba, między pospiesznie zjadanymi posiłkami a czytaniem poczty elektronicznej... No cóż, takie już jest życie pisarza. Tak więc najpierw i przede wszystkim dziękuję Paulowi Suchinderowi Dhillonowi, bez którego ta książka po prostu by nie powstała. (No, może by powstała, ale wszystkie komputerowe kawałki byłyby tak kiepskie, że nikt by jej nie czytał). Dzięki za godziny specjalistycznych wykładów, zręczne zwroty akcji i wirtualne podróże śladami hakerów... Bez ciebie nie poradziłabym sobie z tym. Dziękuję również Anthony’emu C. Woodbury’emu z University of Texas, którego nadzwyczajna znajomość północnych języków w końcu pozwoliła mi znaleźć tych kilka słów, które były mi potrzebne, aby powołać tę książkę do życia. (Proszę, by Czytelnicy zwrócili uwagę, iż zamieszczone w tej książce słowa odzwierciedlają wielowiekowe zmiany językowe. Jeśli ich pisownia jest błędna lub znaczenie nieco inne, należy traktować to jako rezultat mojej swobody artystycznej, a nie jego błąd!).Dziękuje też Cordwainerowi Smithowi za kilka cennych i inspirujących pomysłów, które niewątpliwie rozpoznają jego wielbiciele. On jest jednym z najbardziej niezwykłych pisarzy dwudziestego wieku, obdarzonym naprawdę niesamowitą wyobraźnią. (Tak, jest science fiction dziwniejsza od mojej. Koniecznie powinniście ją poczytać). A także O1iverowi Sachsowi, Tempie Grandin i wszystkim tym pisarzom, którzy usiłują ukazać nieznane krajobrazy ludzkiego mózgu. Jeśli moja proza kiedykolwiek będzie choć w połowie tak porywająca jak ich codzienne prawdy, uznam, że dokonałam czegoś wielkiego. Dziękuję wszystkim tym, którzy utrzymywali mnie przy zdrowych zmysłach (a przynajmniej w takim stopniu, w jakim kiedykolwiek zbliżyłam się do takiego stanu) podczas pisania tej książki, a szczególnie Paulowi Hoefferowi, którego cudowna strona dla fanów podtrzymywała mnie na duchu w najtrudniejszych chwilach. Także Senji, Tinie, Fondzie, Joan, Lany’emu, Adamowi, a specjalnie Chuckowi, którego duchowe wsparcie i energiczna praca pomogły mi przetrwać te straszne ostatnie tygodnie. Nic nie może równie szybko doprowadzić człowieka do szaleństwa, jak próba ukończenia książki i jednoczesnego spakowania całego dobytku mieszczącego się w siedmiopokojowym mieszkaniu. I dziękuję Yannowi, Mattowi oraz Petrze. Oni wiedzą za co. Składam podziękowania Cheryl i Stanowi, którzy robili wszystko, żeby ta książka została wydrukowana na czas. Doceniam wasz trud. Najgorętsze podziękowania składam Betsy Wollheim, istnej bogini redakcji. Nie tylko dlatego, że jest bystra, mądra i niebywale wnikliwa, ale za to, że ani razu na mnie nie krzyknęła. To rzeczywiście przejaw prawdziwej wielkości. DEDYKACJA Tę książkę dedykuję mojej matce, Nancy Friedman, która umarła, zanim skończyłam ją pisać. Czasem aktami największej odwagi nie są niezwykłe czyny, o jakich lubimy czytać, lecz ciche i prawie niezauważalne. Czasem dostrzegamy ich wagę dopiero po pewnym czasie. Moja matka była kobietą niezwykłej odwagi, podnoszącą na duchu wszystkich, którzy ją znali. Kiedy miała dwadzieścia lat, stwierdzono u niej poważną wadę serca i powiedziano, że nie dożyje trzydziestki. Mogła wtedy poddać się i zrezygnować z życia, a tymczasem postanowiła żyć, jakby nie ciążył nad nią ten wyrok i śmierć nie szła za nią krok w krok. Większość z tych, którzy ją znali, nawet nie wiedziała, że coś jej dolega. Wyjawianie tego uważałaby za słabość. Mojemu ojcu zabraniano żenić się z nią z powodu jej choroby. Mimo to pobrali się. Powiedziano jej, że umrze, jeśli spróbuje urodzić dziecko. Ona chciała mieć dziecko, zaryzykowała i urodziła mnie. Przeżyła. Później zaryzykowała ponownie i urodziła mojego brata. Ci z Czytelników, którzy czytali inne moje dedykacje, wiedzą, że pojechała ze mną na Hawaje, żeby zobaczyć wulkany. Natomiast nie wiedzą, że wszędzie tam były tablice ostrzegawcze, zabraniające wstępu do różnych miejsc ludziom, którzy mają choroby serca lub układu oddechowego. Ona cierpiała na jedną i drugą, a w tym momencie była umierająca. Mimo to ignorowała te ostrzeżenia. Zwyczajna choroba serca nie mogła udaremnić jej osiągnięcia celu, dla jakiego przeleciała pół świata.Wbrew wszelkim prognozom dożyła wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, nigdy się nie poddając, chociaż śmierć szła za nią krok w krok. Nawet pod koniec życia powiedziała mi, że głęboko żałuje tego, iż jej choroba opóźniła ukończenie tej powieści, gdyż musiałam przyjechać do Nowego Jorku, żeby się nią zaopiekować. Śmierć mogła grozić jej, ale nie miała prawa dezorganizować życia tych, których kochała. Chciałabym, żeby matka mogła dzielić ze mną tę książkę. Chciałabym, żeby mogła zobaczyć, iż powieść się ukazała. Przy takim życiu blednie wszelka fikcja. I W świecie, w którym dane są królewską monetą, a transmisji strzegą jedynie wymyślone przez człowieka szyfry i zawodne urządzenia, nie ma czegoś takiego jak tajemnica. DR KIO MASADA „Wróg wśród nas”, przemówienie wygłoszone na 121. Konferencji Bezpieczeństwa Kosmicznego (hologram z Guery) ORBITA OKOŁOZIEMSKA OSIEDLE SHIDO Obudziły ją głosy. Przez chwilę Jamisia tylko leżała w ciemności, już nie śpiąc, lecz jeszcze nie w pełni przebudzona, nasłuchując. Ciche dźwięki muskały jej mózg, zlepiając się w słowa na moment czy dwa, a potem znów się rozpadały. Słowa budzące strach. Niebezpieczeństwo. Zdrada. I jedno, prawie jak krzyk: Uciekaj! Wstrząśnięta, usiadła na łóżku. Jej pokój w osiedlu Shido był uspokajająco przytulny, pełen znajomych pamiątek jej nastoletniego życia. Bilety z koncertu w osiedlu Mitsui. Kwiaty - prawdziwe kwiaty! - jakie dostała za występ w Microtech’s Grand Pavilion. Na jednym rogu komódki piętrzył się stos chipów z zadaniami domowymi, wraz z hełmem, który wprowadzał ich zawartość do mózgu. Wszystko to - jej rzeczy, jej życie - takie znajome, uspokajające. Nie zawsze tak było. Czasem budziła się i znajdowała na komódce rzeczy, które nie należały (nie mogły należeć!) do niej. Czasami w jej skrytce była biżuteria, której z pewnością nie kupowała, tak sprzeczna z jej upodobaniami, że Jamisia nie mogła sobie wyobrazić, iż mogłaby ją nosić. Czasem gorsze rzeczy, przerażające, które trzęsącymi się rękami wrzucała do spal arki, zastanawiając się, kto zostawił je w środku nocy w pokoju, który tak starannie zamknęła, zanim poszła spać. Wciąż czekała, aż odezwą się prawowici właściciele tych przedmiotów, nakrzyczą na nią za to, że bez pytania wrzuciła je do spalarki... na jakąkolwiek reakcję. Jednak nikt na nią nie krzyczał. Nikt nigdy nie powiedziałsłowa, a jej ostrożne poszukiwania w osiedlowej bazie danych nie dostarczyły żadnego wyjaśnienia tych dziwnych wydarzeń ani żadnej wskazówki co do ich sensu. Dzisiaj było inaczej - dziś przynajmniej wszystko w tym pokoju naprawdę należało do niej, a to powinno ją uspokajać. Tylko że nie uspokajało. Głosy wciąż dźwięczały w jej głowie, chociaż sam fakt, że już całkiem się rozbudziła, powinien je przegnać. Nie pojmowała większości tego, co mówiły, lecz zrozumiała kilka słów i przeraził ją ton, jakim zostały wypowiedziane. Niebezpieczeństwo! Zdrada! Uciekaj, Jamisio! Serce zaczęło walić jej jak młotem, włączając program zdrowotny: jasne słowa przewijały się na skraju pola widzenia, w czysto biologicznych kategoriach oceniając jej stan emocjonalny. PODWYŻSZONY POZIOM ADRENALINY, informował. TĘTNO PRZYSPIESZONE, CIŚNIENIE KRWI ZWIĘKSZONE, STWIERDZONO SKURCZE MIĘŚNIOWE W PIERWSZEJ FAZIE. SKORYGOWAĆ? Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi rozsunęły się, tak szybko i cicho, jakby wcale ich nie zamknęła. Do pokoju wszedł mężczyzna. Otworzyła usta do krzyku, lecz nie wydała go, tylko zadrżała i zaczerpnęła tchu, gdy rozpoznała wchodzącego. - Zbieraj się - rozkazał jej nauczyciel, tonem tak niepodobnym do zwykłego, pełnego ojcowskiego ciepła, jak ta noc była niepodobna do każdej innej. - Zabierz wszystko, co jest dla ciebie cenne, i zrób to szybko. - Obejrzał się na drzwi, jakby sprawdzał, czy ktoś go nie śledzi. W blasku nocnego oświetlenia zobaczyła krew na jego twarzy. - Nie mamy wiele czasu. - Co się dzieje? - zapytała i usłyszała, że głos jej drży. Nauczyciel tylko gwałtownie potrząsnął głową. Miał ponurą minę. - Później, - Przesunął dłonią po czole, rozmazując krew, a potem zauważył, że Jamisia jeszcze się nie ruszyła. - Zrób to! Drżąc, wyskoczyła z łóżka i ruszyła do schowka. Wiadomość na skraju pola widzenia zareagowała domyślnie na brak odpowiedzi i zgasła. No i dobrze: w tym momencie nie mogła zebrać myśli i wydać programowi odpowiednich dyspozycji. - Co się dzieje? - spytała, chwytając kilka ubrań. Na wysokie oraz niskie ciążenie, na stan nieważkości. Nie powiedział, dokąd ruszają, więc wyjęła po kilka rzeczy z każdej przegródki schowka i wepchnęła je do torby podróżnej. - Dokąd się wybieramy? - To napad. - Jego głos, zwykle spokojny, teraz drżał, a na twarzy perliły się krople potu. Mogła się założyć, że program zdrowotny mężczyzny też protestował błyskami na skraju jego pola widzenia. - Musieli mieć tu jakąś wtyczkę, bo systemy alarmowe zostały wyłączone. - Sięgnęła po hełm, ale ją powstrzymał. - Nie. To nie. Zbyt łatwe do wytropienia. - Kim oni są? - zapytała. Zawahał się i wyczuła, że zastanawiał się, ile może jej powiedzieć. Cienka czerwona strużka spłynęła mu do oka i zamrugał, żeby odzyskać zdolność widzenia. - Nie wiem. Wszystko działo się za szybko. Kimkolwiek są, przynoszą kłopoty. - Wyrwał jej torbę z rąk i zatrzasnął. - Chodź! Słysząc ostrzegawcze głosy, ponaglające ją, by udała się z nim w bezpieczne miejsce, nie miała innego wyjścia jak usłuchać. Wyszła z pokoju i w plątaninę ciągnących się za drzwiami korytarzy. Kiedy dotarli do najbliższej kabiny metra, chciała wsiąść, ale złapał ją za ramię i pociągnął dalej. Miała wrażenie, że wyczuwa w powietrzu jakiś ostry zapach, przenoszony ku nim przez system wentylacyjny osiedla. Czyżby dym? Czy to możliwe? Nauczyciel rzucił się biegiem, ciągnąc ją za sobą. Usiłowała dotrzymać mu kroku, ale miał znacznie dłuższe nogi, więc było to prawie niemożliwe i dwukrotnie o mało nie upadła. Co mogło się palić? Kilkaset metrów za przystankiem metra zatrzymał się, zdjął osłonę szybu naprawczego i gestem kazał jej wejść do środka. Zawahała się, przestraszona - a wtedy cała podłoga zatrzęsła się, jakby gdzieś w pobliżu coś eksplodowało. Drżąc, Jamisia przeszła przez krawędź włazu i wgramoliła się do środka. Żałowała, że nie pozwolił jej zabrać hełmu. Mogłaby połączyć się z programami monitorującymi osiedla i sprawdzić, co tu, do diabła, się dzieje... Tylko że wtedy wiedzieliby, gdzie jestem, pomyślała. Ta myśl zmroziła ją, nie wiadomo dlaczego. Była przerażona jak jeszcze nigdy w życiu. Kiedy i on znalazł się w kanale naprawczym, zamknął klapę i kazał Jamisi iść dalej. Chętnie usłuchała, zadowolona z tego, że może skupić się na ucieczce i zapomnieć o wywołującej klaustrofobię ciasnocie tego wnętrza. Wydawało jej się, że przez całe wieki pokonywała jeden umazany smarem szczebelek za drugim, obok pokrytych kurzem zegarów i przełączników. Najwidoczniej nigdy tu nie sprzątano. Minęła ciasny korytarz i zdziwiła się, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
![]() |
|||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Jedyną nadzieją jest... nadzieja. Design by SZABLONY.maniak.pl. |
![]() |
||||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |